niedziela, 24 sierpnia 2014

DESZCZ

Deszcz, błoto i ponura pogoda to coś, co uwielbiam, a jak do tego dołożę jeszcze biegowe kapcie, jakąś szmatę na głowie i przemakalną koszulkę, to już frajda na całego. Wprawdzie letnie, sierpniowe deszcze nie niosą ze sobą przeraźliwego zimna, ale już do ciepłych z pewnością nie należą. Więc na te hartujące ducha będzie mi jeszcze poczekać, ale to już niebawem :)

Dzisiaj natomiast widząc, na co się zanosi, ubrałem się w uśmiech i poleciałem sobie do lasu. Osób, które podobnie jak ja, poczuły przypływ energii, było całkiem sporo. Nie ma się jednak co dziwić, w końcu już za miesiąc 10000 osób przeleci Warszawę wzdłuż i wszerz, więc trenować trza.

Jednak dla mnie to raczej spokojny powrót do systematyki poruszania się w innym stylu niż chodzony, a zresztą... nie o tym miałem pisać.

Deszczowe bieganie, to jak deszczowa piosenka, tyle, że bez parasola, za to w kałużach, pod zielonymi rynnami z liści. Gdy biegnę sobie w deszczu to... kolejne nawiązanie do Forresta... ma się wrażenie, że masy wody wpadają na nas z przeróżnych kierunków: z góry, z boku, a nawet z dołu. Fajne jest to, że nawet gdy brakuje nam płynu do picia, wystarczy podnieść głowę, wyciągnąć język i... płyn ląduje wewnątrz ust. Czyli jednak bieganie może być tanim hobby :)

Najlepsze pozostawiam na koniec, a finałowym naj naj naj jest... błoto. Nogi, ręce, twarz, ubranie wszystko pokryte jest w mniejszym lub większym stopniu warstwą idealniej opinającej nas mazi. Biegłeś szybko, w prezencie otrzymujesz ślad na plecach, zarezerwowany by się zdało dla rowerzystów, a do tego (nie wiem skąd) piasek w ustach. Buty, spodenki, koszulka wszystko upaćkane i do tego... radocha jak u małego dziecka.

Fajne są takie właśnie powroty do domu, z uśmiechem na twarzy i równie rozradowanymi oczami. Kiedyś, będąc małym chłopcem, po takim powrocie do domu dostawało mi się nieźle w skórę. Teraz w sumie także... dostaję buziaka i widzę uśmiech Gosi na twarzy, która cieszy się razem ze mną.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz