Nie o tym jednak dzisiejszy wpis
będzie, a raczej o wzlotach i porażkach oraz bełkocie różnej
maści.
Na początek coś o porażkach. Maraton
Wrocław był i... się odbył :) Tyle w skrócie. Rozpisywać się
nie będę, było duszno, było ciężko i od 6 kilometra walczyłem
już nie z trasą, a poczuciem ciężkości i czymś w rodzaju
ogromnego kamienia na klatce piersiowej. Uczucie towarzyszyło mi aż
do mety stąd też kolejne sześćdziesiąt minut spędziłem
pomiędzy namiotem a karetką. Powiem, że wizyta w dobrze
przewietrzonym namiocie dobrze mi zrobiła i poczułem się znacznie
lepiej odpoczywając w horyzontalnej pozycji. Natomiast sporą dawkę
adrenaliny dała mi wizyta w karetce. Tu wraz z lekarzami mieliśmy
niezły ubaw, a na pytanie jak jak poczuł się pan słabo na 6
kilometrze to gdzie pan zszedł z trasy? Odpowiedź mogła być tylko
jedna – na mecie :) w końcu to tylko maraton. Lekarze też mieli
niezły ubaw, po tym jak okazało się, że roczny przebieg moich nóg
odpowiada kwartałowi przejechanych kilometrów prywatnego auta.
Poczułem się jak stary dobry diesel. Niby nic, ale nauczyłem się
kolejnej rzeczy, nie służą mi takie duszności i następnym razem
zejdę nieco wcześniej, niż za linią mety. Nie ma co przeginać :)
Na koniec coś nie tylko o bieganiu, a
mianowicie o wodzie w postaci znanej z Ice Bucket Challenge i
bieganiu ślimaków, czyli żółwie tempo w biegach różnych.
Temat związany z wodą wylewał się
praktycznie z każdego miejsca, już nawet pojawiła się obawa, że
otwierając zamrażarkę okaże się, że właśnie się... rozmroziła. Czy to źle? Na pewno nie! Śmieszą mnie raczej
kontrakcje poddające pod wątpliwość sens oblewania się,
wspierania tego typu „łańcuszków”. Najzabawniejsze w tym
wszystkim jest to, że tylko dlatego słyszymy o tych głosach na
nie, gdyż akcja IBC znalazła tak duży rozgłos. Może ci wszyscy
oponenci na dodatek zapominają, że nie chodzi tu przecież o
wylewanie wody i tylko z pozoru jest to konkurencja dla naszego
polskiego śmigusa dyngusa, a sens i cel jest o wiele głębszy.
Warto czasem zrobić coś dla innych, tak bez rozgłosu, ale jeśli
taki medialny show powoduje, że o inicjatywie wie więcej ludzi, to
chyba jeszcze lepiej. Tak chciałbym, aby podobnie działo się z
wysyłaniem żywności, tym którzy tego potrzebują, czy wody tam
gdzie jej brakuje. Co wcale nie znaczy, że jestem na nie gdy można
nieść pomoc w nieco inny sposób.
Drugi temat związany jest z bieganiem
i w sumie obrzydzaniem deptania leśnych ścieżek, miejskich
chodników i innego podłoża wszelkiej maści. Czy warto stawiać
sobie za cel napiętnowania tych wszystkich, którzy zaczęli biegać,
zaczęli stawiać sobie cele i, co dziwniejsze, zaczęli je
realizować? A dlaczego? Gdyż niestety nie pokonują dystansów w
czasach zarezerwowanych dla mistrzów. Czytam coś takiego i oczom
nie wierzę. To, co dla jednych jest przekraczaniem granicy, dla
drugich jest jedynie wolnym wybieganiem. Dla jednych maraton jest
ścianą nie do przejścia inni szukają wariackich dystansów
liczonych w setkach kilometrów. Każdy ma coś dla siebie. Różne
są powody, różne źródła motywacji do pokonywania, no właśnie
czego? JAK DLA MNIE WŁASNYCH SŁABOŚCI i chwała tym wszystkim,
którzy próbują i walczą. To jak w bajce o żółwiu i króliku,
czy zawsze z pozoru szybszy na mecie zawsze melduje się pierwszy?
Nie!
O co w tym wszystkim chodzi? O bełkot?
O zaistnienie? Po co? Nie wiem, czy to domena nas Polaków, czy też
podobnie dzieje się wśród innych nacji, ale to nasze wszechobecne
narzekanie czasem mnie już śmieszy. Potrafię z tym żyć, chociaż
czasem chcąc nie chcąc biorę udział w dyskusjach nad takimi
dziwnymi próbami lansowania swojego ja.
r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz