sobota, 18 października 2014

WALKA O TRON :)


Koronacja, moment szczególny w życiu każdego władcy, a w życiu biegacza… chwila szczególna, choć zapewne nie najbardziej wzniosła. Mnogość możliwości zdobycia cennego przyozdobienia skroni można znaleźć, może nie bez liku, ale z pewnością wiele. Od korony półmaratonów w zależności od regionu, poprzez krajową koronę maratonów, idąc dalej kontynent, czy wreszcie cały świat. To nie wszystko, zamknęliśmy cykl ze wspólnym mianownikiem 42.195 metrów? Zawsze można pójść dalej


Jednak to, co pierwsze zawsze zostaje nam na dłużej, pierwszy ukończony półmaraton, maraton, czy złamana setka smakuje zawsze najlepiej. Mimo zmęczenia, mimo ewentualnej goryczy porażki z niezrealizowanych założeń to i tak ten pierwszy raz jest szczególny. Często wracamy do niego myślami, staje się punktem odniesienia dla naszych kolejnych startów, zwycięstw i porażek.

Wracając do korony, plan był prosty. Mimo, że Maraton w Dębnie należy do moich ulubionych, to jednak zdecydowałem – nie wracam tam w przyszłym roku. Nie pozostało więc nic innego niż ukończenie pozostałych brakujących do końca grudnia. Kraków na wiosnę, a później Wrocław, ponownie Warszawa i Poznań na deser. Dla wielu to dużo, ale „waryjatowi”, takiemu jak ja, jeszcze było mało i do tego dołożyłem start w Beskid Ultra Trail. Maratony w stolicy Mazowsza i Wielkopolski biegłem na spokojnie jako wsparcie dla Marka i Kuby, bez stresu i zajeżdżania siebie, a wyciskając jedynie siódme poty z kolegów po raz pierwszy kończących taki bieg.

Lista została skompletowana, zgłoszenie do Korony wysłane i… no właśnie, co teraz. Do Krakowa się wybiorę, pewnie o Dębno także kiedyś jeszcze zahaczę, a i pozostałych miejsc nie skreślam. Jednak udało się odhaczyć na mojej liście do zrobienia jeden cel.

Na koniec kilka słów podsumowania.

Najlepszym moim startem w tym mini cyklu był Maraton Warszawski, gdzie na mecie cieszyłem się jak dzieciak, nigdy nie przeżywając czegoś takiego podczas maratońskiego startu. Wszystko za sprawą Marka, jego walki, determinacji i zwycięstwa! To był jego pierwszy maraton, pięknie złamana granica 4 godzin (3:56:15), a ja… brałem w tym udział, pomagałem jak umiałem, motywowałem i zmuszałem do walki. To było coś, o czym pamiętać będę tak długo, jak tylko pamięci mi pod czaszką wystarczy.

Maraton Dębno, najstarsza krajowa rywalizacja, miejsce wyjątkowe, jak ludzie na trasie, jak wszyscy którzy pracują na dobre imię tej imprezy. Zapamiętam nie tylko siatę pełną dóbr wszelakich, ale przede wszystkim uśmiech wymalowany na twarzach i radość kucharzy wydających posiłek. To było święto biegowe i tak było celebrowane przez uczestników i widzów.

Cracovia Maraton ze smokiem w tle, spanie na hali, Rynek Starego Miasta i to cudowne niebo po deszczu. Mogę jedynie powiedzieć „szkoda, że nie biegłem z aparatem” (a to moja druga wielka pasja), bo ominęła mnie możliwość zrobienia fantastycznych fotografii. Wiem jednak, że wiele najlepszych ujęć mamy w głowach i te najznakomitsze klatki ukryłem głęboko w pamięci.

Maraton Poznań kojarzyć mi się będzie z pobytem u Lucjana, jego znakomitej kuchni (przygotowanej przez Elę) i związanym z tym obżarstwem. Wiem jednak, że z pełnym brzuchem biega mi się zupełnie nieźle, więc i Kuba zbytnio podczas biegu nie narzekał. Jego pierwszy maraton wypadł także pozytywnie, magiczne cztery godziny złamane (3:57:00), a ja… znudzony, a na koniec przerażony widokiem kolegi, który po biegu wyglądał dużo gorzej niż w jego trakcie. Wszystko skończyło się jednak dobrze.

Maraton Wrocław, o którym pisałem już wcześniej, zawsze kojarzyć mi się będzie z karetką i śmiechem lekarzy.

Od i cała historyja. Teraz oczekiwać będę na weryfikację i medal, na który mimo wszystko sobie zasłużyłem, a później chyba poszukam innego zestawienia: Europa? Świat? Zobaczy się. Do górskich ultra nie potrzeba mi tyle, tam wystarczy widoczek z gór i już jestem gotowy do startu z uśmiechem na twarzy.

raf


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz