Koronacja, moment szczególny w życiu
każdego władcy, a w życiu biegacza… chwila szczególna, choć
zapewne nie najbardziej wzniosła. Mnogość możliwości zdobycia
cennego przyozdobienia skroni można znaleźć, może nie bez liku,
ale z pewnością wiele. Od korony półmaratonów w zależności od
regionu, poprzez krajową koronę maratonów, idąc dalej kontynent,
czy wreszcie cały świat. To nie wszystko, zamknęliśmy cykl ze
wspólnym mianownikiem 42.195 metrów? Zawsze można pójść dalej
Jednak to, co pierwsze zawsze zostaje
nam na dłużej, pierwszy ukończony półmaraton, maraton, czy
złamana setka smakuje zawsze najlepiej. Mimo zmęczenia, mimo
ewentualnej goryczy porażki z niezrealizowanych założeń to i tak
ten pierwszy raz jest szczególny. Często wracamy do niego myślami,
staje się punktem odniesienia dla naszych kolejnych startów,
zwycięstw i porażek.
Wracając do
korony, plan był prosty. Mimo, że Maraton w Dębnie należy do
moich ulubionych, to jednak zdecydowałem – nie wracam tam w
przyszłym roku. Nie pozostało więc nic innego niż ukończenie
pozostałych brakujących do końca grudnia. Kraków na wiosnę, a
później Wrocław, ponownie Warszawa i Poznań na deser. Dla wielu
to dużo, ale „waryjatowi”, takiemu jak ja, jeszcze było mało i
do tego dołożyłem start w Beskid Ultra Trail. Maratony w stolicy
Mazowsza i Wielkopolski biegłem na spokojnie jako wsparcie dla Marka
i Kuby, bez stresu i zajeżdżania siebie, a wyciskając jedynie
siódme poty z kolegów po raz pierwszy kończących taki bieg.
Lista została skompletowana,
zgłoszenie do Korony wysłane i… no właśnie, co teraz. Do
Krakowa się wybiorę, pewnie o Dębno także kiedyś jeszcze
zahaczę, a i pozostałych miejsc nie skreślam. Jednak udało się
odhaczyć na mojej liście do zrobienia jeden cel.
Na koniec kilka słów podsumowania.
Najlepszym moim startem w tym mini
cyklu był Maraton Warszawski, gdzie na mecie cieszyłem się jak
dzieciak, nigdy nie przeżywając czegoś takiego podczas
maratońskiego startu. Wszystko za sprawą Marka, jego walki,
determinacji i zwycięstwa! To był jego pierwszy maraton, pięknie
złamana granica 4 godzin (3:56:15), a ja… brałem w tym udział,
pomagałem jak umiałem, motywowałem i zmuszałem do walki. To było
coś, o czym pamiętać będę tak długo, jak tylko pamięci mi pod
czaszką wystarczy.
Maraton Dębno, najstarsza krajowa
rywalizacja, miejsce wyjątkowe, jak ludzie na trasie, jak wszyscy
którzy pracują na dobre imię tej imprezy. Zapamiętam nie tylko
siatę pełną dóbr wszelakich, ale przede wszystkim uśmiech
wymalowany na twarzach i radość kucharzy wydających posiłek. To
było święto biegowe i tak było celebrowane przez uczestników i
widzów.
Cracovia Maraton ze smokiem w tle,
spanie na hali, Rynek Starego Miasta i to cudowne niebo po deszczu.
Mogę jedynie powiedzieć „szkoda, że nie biegłem z aparatem”
(a to moja druga wielka pasja), bo ominęła mnie możliwość
zrobienia fantastycznych fotografii. Wiem jednak, że wiele
najlepszych ujęć mamy w głowach i te najznakomitsze klatki ukryłem
głęboko w pamięci.
Maraton Poznań kojarzyć mi się
będzie z pobytem u Lucjana, jego znakomitej kuchni (przygotowanej
przez Elę) i związanym z tym obżarstwem. Wiem jednak, że z pełnym
brzuchem biega mi się zupełnie nieźle, więc i Kuba zbytnio
podczas biegu nie narzekał. Jego pierwszy maraton wypadł także
pozytywnie, magiczne cztery godziny złamane (3:57:00), a ja…
znudzony, a na koniec przerażony widokiem kolegi, który po biegu
wyglądał dużo gorzej niż w jego trakcie. Wszystko skończyło się
jednak dobrze.
Maraton Wrocław, o którym pisałem
już wcześniej, zawsze kojarzyć mi się będzie z karetką i
śmiechem lekarzy.
Od i cała historyja. Teraz oczekiwać
będę na weryfikację i medal, na który mimo wszystko sobie
zasłużyłem, a później chyba poszukam innego zestawienia: Europa?
Świat? Zobaczy się. Do górskich ultra nie potrzeba mi tyle, tam
wystarczy widoczek z gór i już jestem gotowy do startu z uśmiechem
na twarzy.
raf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz